"Trzecia władza"  (24)

     "Żadne wątpliwości nie usprawiedliwiają uchylania się sędziów przed 
wypełnianiem obowiązków wobec obywateli. (...)Sędziowie nie są świętymi 
krowami" - napisał Gowin w oświadczeniu. 
     Konflikt z sędziami trwał do końca rządów Platformy Obywatelskiej. 
Jego ostatnim aktem było uchwalenie nowej ustawy o Trybunale Konstytu- 
cyjnym, która doprowadziła do wyboru przez Sejm pięciu nowych sędziów 
TK, z czego dwóch awansem. Zrobiono tak, aby pozbawić PiS możliwości 
wyboru swoich kandydatów. Wszystkie sondaże wskazywały bowiem, że 
Platforma nie wygra już kolejnych wyborów. Sprawa ta rozpętała potężny 
konflikt o niezależność sądownictwa, ale już w nowej kadencji Sejmu. 
     Platforma Obywatelska, bezwarunkowo wspierana przez "nadzwyczajną 
kastę" polskiej inteligencji, trzyma się skutecznej zasady cepa i młota: tylko 
przez nas osadzeni sędziowie, choćby nieprawidłowo (bądź złośliwie), czyli 
"awansem", są właściwymi na stanowiskach i będziemy ich bronić solidarnie, 
zgodnie z prawem Neumanna. Obsadzeni nie przez nas są "neosędziami", 
"neoprokuratorami", bo tylko nam polactwo daje prawo rządzenia i stosowania 
prawa tak, "jak je rozumiemy". 
     Rządy Platformy Obywatelskiej to okres największego konfliktu władzy 
politycznej z władzą sądowniczą. Główną osią sporu nie były jednak kwestie 
praworządności, jak później, ale kwestie związane z organizacją sądownic- 
twa i sprawami płacowymi. Konflikt nie eskalował, jak to było za rządów 
PiS. Od sporu z władzą polityczną dystansowały się Sąd Najwyższy i Krajo- 
wa Rada Sądownictwa. Nie bez wpływu pozostaje bardzo zachowawcza 
postawa środowisk prawniczych, adwokackich, a przede wszystkim 
akademickich. 
     Rządy PO to również potężny kryzys wizerunkowy sądownictwa, którego 
apogeum przypada na wybuch afery "sędziego na telefon", Ryszarda Mile- 
wskiego. Nagrana i upubliczniona w wyniku dziennikarskiej prowokacji 
postawa uległości prezesa jednego z największych polskich sądów wobec 
osoby udającej posłańca rządu zrujnowała zaufanie do sądów. Potwierdziła 
bowiem zarzuty, które padały często w publicystycznej i zgeneralizowanej 
formie, o sprzedajnych sędziach, uległych wobec władzy. W 2013 r. jedynie 
20 proc. obywateli miało zaufanie do sędziów, a dodatkowo większość z nich 
bardziej ufała wyrokom międzynarodowych trybunałów niż krajowemu 
orzecznictwu. To wynik katastrofalny jak na ocenę sytuacji, która z racji 
wymierzania sprawiedliwości powinna cieszyć się nieposzlakowanym 
zaufaniem i autorytetem. 
     Kryzys organizacyjny oraz brak zaufania do sądownictwa, wywołane 
m.in. sprawą Milewskiego i aferą Amber Gold, stworzyły dla PiS funda- 
menty do reformowania sądów po dojściu do władzy. Kiedy PiS chciało 
zburzyć dotychczasowy system sądowniczy, zyskało ogromne poparcie opinii 
publicznej, zawiedzionej sytuacją w sądach. Niewielu obywateli zdecydowało
się też stanąć w obronie ich niezależności; dotyczyło to również wyborców 
PO. To był efekt wielu lat zaniedbań i patologii, za które teraz musiało płacić
sądownictwo. Sprawa Milewskiego już na zawsze będzie rysą na wizerunku 
wymiaru sprawiedliwości, podobnie jak jego nierozliczenie się z komunisty- 
czną przeszłością. 
     Ponowne objęcie władzy przez PO 13 grudnia 2023 r. zdaje się nie potwie- 
rdzać opinii autora. Polski tzw. "elektorat" (bądź "suweren") odznacza się 
krótką, wręcz "kurzą" pamięcią (nie uwłaczając drobiowi). Sędziom zaś 
polactwo łatwo darowuje ich "niewinne grzeszki", bo każdy indywidualnie 
wykryty brak zaufania do władzy sądowniczej odbić się może poważnymi 
konsekwencjami dla kontestującego delikwenta. Bodnarowcy Tuska zapewne 
przywrócą stuprocentowe zaufanie do ich sędziów. Sprawę sędziego Ryszarda 
Milewskiego załatwiono gładko: z Gdańska przeniesiono go do politycznego 
korumpowania w Białymstoku.

     Powróćmy do roku 2015. 
     W retoryce PiS wszechobecny był też silny antyelitaryzm. On spajał ten 
nurt polityczny w różnych obszarach funkcjonowania państwa i społeczeń- 
stwa. Niewątpliwie był pomostem dla sojuszu z grupą sędziów z Iustitii, 
która przyjęła niechętną postawę wobec sędziowskich elit. 
     Oczywiście to jedynie wycinek rzeczywistości, gdyż przebudowa państwa 
miała przebiegać na wielu poziomach, nie tylko prawnym, ale także społe- 
cznym, akademickim, kulturalnym, historycznym itd. Prawo i Sprawiedli- 
wość w tej operacji było skazane na konflikt. Konstytucja z 1997 r. obrosła 
wieloma nienaruszalnymi od lat interpretacjami, bezalternatywnym rozu- 
mieniem jej zapisów, na których straży stały polityczno-prawne autorytety. 
Prawo i Sprawiedliwość też nazywało je elitami zakorzenionymi w systemie 
od czasu transformacji. Jarosław Kaczyński chciał je teraz odsunąć. 
Zamach na strażników konstytucji oznaczał wejście w spór ustrojowy, bo 
ich nietykalność była chroniona właśnie niepodważalnymi normami. Ich 
naruszenie było odbierane jako złamanie obowiązującej umowy społecznej i 
traktowane jako zamach na państwo prawa. 
     I to właśnie stało się kołem zamachowym wydarzeń po 2015 r. To 
początek walki o być albo nie być twórców i strażników okrągłostołowych 
zasad, na których przez ponad dwie dekady opierała się liberalna demokra- 
cja III RP, z "zamachowcami", którzy dysponując silnym demokratycznym 
mandatem, chcieli ten stół wywrócić. Prawo i Sprawiedliwość było antysy- 
stemowe i tym różniło się od ugrupowań, które w ciągu blisko 25 lat 
sprawowały władzę w Polsce. 
     Dotychczasowe rządy wchodziły w zastany system państwa, wypełniały 
go, nie wychodząc poza jego ramy. Prawo i Sprawiedliwość starało się te 
ramy rozszerzyć. 
     Antyelitaryzm PiS okazał się niezgodny z antyelitaryzmem Iustitii. W 
efekcie zaszłego rychło konfliktu, sędziowie tego stowarzyszenia opowiedzieli 
się po stronie sędziowskiej konserwy i przyłączyli do "totalnej opozycji" 
przeciw PiS, a głównie przeciw Zbigniewowi Ziobrze, ponownemu Ministrowi 
Sprawiedliwości. W istocie porzucili buntownicze odchylenie, powróciwszy na 
łono lewackiej elity sądowej.