"Prawda ponad wszystko"  (8)

XIX i XX-wieczni Polacy - że użyję konsekwentnie czasu teraźniejszego - 
są narodem kompletnie, klinicznie, wręcz modelowo nieodpowiedzialnym. 
Powiem więcej: jesteśmy, jeśli nie światowymi, to przynajmniej europejskimi
mistrzami w tej konkurencji. Zaprawdę nie zdarzyło się w Europie w 
czasach po upadku Konstantynopola, aby ludne, bogate i ogromne obszaro-
wo państwo tak szybko, za przyzwoleniem jego obywateli, rozpadło się w pył. 
Przypominam: w 1648 roku Rzeczpospolita liczyła około 1 miliona kilomet-
rów kwadratowych, a brama do Rosji - Smoleńsk - była nadgraniczną polską
twierdzą; niecałe 150 lat później nie pozostał kamień na kamieniu. Niestety, 
Polacy w swej głupocie nie znają stanów pośrednich. Albo wszystko (zazwy-
czaj na chwilę) albo długotrwałe nic. 
 
Zaiste, tylko naród skrajnie lekkomyślny może pozwolić sobie na zniszczenie 
stolicy na kilka miesięcy przed kapitulacją nazistowskiej III Rzeszy. 
 
Z drugiej strony nie stać nas na bunt mądry, uwzględniający sprzyjającą 
sytuację międzynarodową, mający przyzwolenie światowej opinii publicznej. 
Bunt dogłębny, zdrowy moralnie, czyszczący do gruntu życie społeczno-
polityczne Kraju. Przecież nie stało nic, absolutnie nic na przeszkodzie (w 
tym Rosjanie!), aby w 1989 roku wklepać w ziemię PRL z jej politykami, 
ekonomistami i czerwonymi profesorami od siedmiu boleści. Wszystko 
można było podciągnąć pod hasło walki z wasalami imperium zła. Reagan 
przyklasnąłby tej walce, Gorbaczow słałby jakieś papierowe protesty warte 
klozetu, a podpity Jelcyn w ostateczności odtańczyłby "kazaczoka" przed 
kompanią reprezentacyjną Wojska Polskiego. Nikt nie umierałby za 
Jaruzelskiego, pseudointelektualnego Rakowskiego i innych facetów z Biura 
Politycznego zdychającej PZPR. 
 
Polaków jednak nie było na to stać, ponieważ oprócz głupoty i nieodpowie-
dzialności cechuje ich słaby duch - tak zwany słomiany zapał, którego 
konsekwencją jast najczęściej słaniająca się pod płotem skacowana apatia. 
Owszem Polak potrafi powiedzieć "a", czasami również "b", ale z "c" ma 
już kłopoty. Brak konsekwencji i grzech zaniechania są doprawdy stałymi 
cechami polskiego charakteru narodowego. Polak wygrywa 1-2 bitwy, 
następnie kretyńsko drapie się po głowie i piszczy: "co dalej, koledzy?". 
Potrafi wygrać wojenkę i przegrać pokój. 

     Istoty dwunożne zamieszkujące obszar pomiędzy Bugiem i Odrą nazwałbym
koniunkturalistami, lubującymi się naprawianiem istniejącego systemu. Komu-
nizm sowiecki zamieniliśmy na komunizm unijny. Narodowych komunistów 
Kaczyńskiego wymieniliśmy na tęczowych komunistów Tuska. Wszystkie 
demoludy pozbyły się czerwonych dyktatorów, my przefarbowaliśmy swoich 
na różowo. Wszyscy zejdą w porę z pokładu tonącej Unii Europejskiej, my 
wypływać będziemy z głębin jako ostatni.

Wcale niemały procent Polaków ma skłonność do sklepikarskiego traktowa- 
nia Ojczyzny. Ich sprzedajność podkreślali aż nadto dobitnie (z dużą dozą 
pogardy) rosyjscy ambasadorowie w Warszawie końca XVIII wieku, zauwa- 
żali obcy pisarze w wieku XIX. Obecnie bulą forsę panom posłom, radnym 
i profesorom III RP różni "zachodni inwestorzy", szefowie niemieckich, w 
swej istocie antypolskich, instytutów naukowych itd. Wiadomo - tradycja 
rzecz święta. Współczesny Polak, niekoniecznie prominent, przyłapany na 
braniu mamony od obcego (najczęściej wbrew polskiemu interesowi naro-
dowemu) ma zawsze jakieś "sensowne" wytłumaczenie: "to były konsulta-
cje", "napisałem w duchu zgody książkę o niemieckim dzidzictwie Szczeci-
na", "sprzedałem obcemu ojcowiznę, bo potrzebuję forsy na najnowszy 
model Merca i dziwki"... Jak zawsze idzie w zaparte, bez wstydu, z podnie-
sionym czołem. Moralne łajno - niegdyś w peruce i pończochach, dzisiaj 
pod krawatem: oto polska rzeczywistość, oto polskie "byliśmy i jesteśmy 
k....mi".
 (kundlami?) 
 
Brak solidaryzmu narodowego, tak widoczny chociażby podczas zagranicz-
nych wypraw "za chlebem" ("Polak Polakowi wilkiem") przesądza o losie 
naszych "budzicieli sumień". Jeden z nich, Tadeusz Rejtan, został uznany 
w XVIII wieku przez "panów - braci", czyli beznadziejnych wszarzy, za 
kogoś w rodzaju oszołoma. W końcu z rozpaczy naprawdę zbzikował, podci-
nając sobie gardło rozbitą butelką. Współcześni Rejtanowie już uchodzą za 
wariatów. Bo są niewygodni i niezależni; bo zmuszają do rachunku sumie-
nia wtedy, gdy najlepiej smakuje kolejna flaszka wódki przegryzana ogór-
kiem. Doprawdy bardzo wielu Polaków nie znosi tych "szlachetnych 
straceńców". Być może dlatego, że tak naprawdę nie znoszą samych siebie. 
 
     Jak żyć bez wódki w Polsce Tuska?! Dariusz Ratajczak coś wiedział na ten 
temat.  "11 czerwca 2010 znaleziono jego zwłoki w zaparkowanym samocho-
dzie pod Centrum Handlowym Karolinka w Opolu. Sekcja zwłok wykazała, 
że zmarł w wyniku zatrucia alkoholem. 22 czerwca 2010 został pochowany 
na cmentarzu komunalnym w opolskiej Półwsi. Na płycie nagrobnej jako data 
śmierci Ratajczaka widnieje 29 maja 2010 roku." (cytat z Wikipedii). 
Sam się zapił na śmierć, bo w państwie Tuska seryjny samobójca oczywiście 
nie pomaga schodzić.